sobota, 26 lutego 2011

Lanzarote (21-24.01.2011) część 2

Noc mija szybko. Chociaż w głowie jeszcze szumi. Nie ma co marnować czasu, przecież zanim wyruszymy na zwiedzanie to minie trochę czasu. Na zegarku coś po 7 rano ( w Polsce po 8 ). Szybki shower, przebranie w letnie ciuchy i budzenie towarzystwa, aby się zbierało.
Trochę zdjęć z poranka:







Po 8 czasu lokalnego większość już jest gotowa, ustalamy plan. Wypożyczamy auto i udajemy się do Playa Blanca - na południe wyspy na śniadanie, a potem na urokliwą plażę Papagayo. Na miejscu się pomyśli co dalej. Szybka konsternacja kto prowadzi, ja się zgłosiłem bez żadnego problemu, jako drugi kierowca zgłosił się Przemek mąż od kuzynki.
Udajemy się do recepcji,aby dowiedzieć się czegoś o miejscowych wypożyczalniach. Na sieciówki nie mamy co liczyć, gdyż nikt z nas nie posiada karty kredytowej. Pani recepcjonistka okazuje się pomocna i poleca nam miejscową wypożyczalnię PlusCar. Miła pani robi za naszego przedstawiciela i pomaga załatwić nam auta. Po 10 minuta podjeżdża pan z wypożyczalni i jedziemy do biura. Jako że budżet mamy ograniczony staramy się wybrać 2 najtańsze auta. wybór pada na 5-osobowego Hyundaia i10 i 7 osobowego Nissana Patfindera.  Warunki wypożyczenia samochodu to: posiadanie prawa jazdy,dowodu osobistego oraz gotówka. Co do paliwa, oddajemy z taką ilością jaką dostajemy i10 1/2 baku Nissan 1/7 baku. Finansowo całkiem nieźle to wyszło i10 za 33e, Nissan za 68e. Pakujemy się do aut i teraz jak trafić do hotelu, błądzimy dobre 10-15 minut, aż w końcu prosimy o pomocy taksówkarzy. Tłumaczą drogę i po 2 minutach jesteśmy na miejscu.
Przed hotelem dzielimy się na dwie grupy, rozliczamy się za auta, pakujemy się i w drogę.
W mojej grupie znalazł się: Robert,Robert,Darek i Przemek. W drugim aucie całe moje kuzynostwo i ich znajomi Adam i Ania.
Pierwszy kierunek Playa Blanca. Na mapie odległość jest znaczna, po drodze podziwiamy widoki.





Po około 30 minutach jesteśmy na miejscu, parkujemy auta. Kierujemy się na nadbrzeże z którego widać kolejną wyspę Fuerteventurę. Pstrykamy trochę fotek i poszukujemy jakiegoś lokalu gdzie można zjeść śniadanie.


 W większości lokali dostępne jest tylko śniadanie angielskie (fasolka,boczek,jajko sadzone,tosty,parówki) cena 4,5e. Człowiek głodny to i to zjemy. Przy okazji korzystam z promieni słonecznych.
Z pełnymi brzuchami, nie chętnie się zbieramy w stronę parkingu, do samochodu. W międzyczasie Przemek oddala się w stronę sklepu, w jego kierunku leci tylko tekst że jak kupi piwo to do auta nie wchodzi. Jakie było nasze zdziwienie gdyż Przemek z uśmiechem na twarzy wraca z likierem bananowym w ręku, na nasze zdziwienie, odpowiada że przecież nie było mowy o innym alkoholu.Trochę się pośmialiśmy i pakujemy się do auta, spojrzenie na mapę i w drogę. Żeby natrafić na właściwą drogę trochę się pomęczyliśmy. Znaki na Lanzarote są ale nie takie duże jak nasze, a z mapy też ciężko było określić naszą pozycję, ale jest właściwa droga jedziemy. Na plażę Papagayo dojazd nie należy do najprzyjemniejszych, szutrowa droga, w takim aucie jakie my wypożyczyliśmy nie należała do przyjemnych, średnia prędkość 30km/h. Zatrzymujemy się na chwilę i robimy sesję zdjęciową na tle gór.




Na niebie z pięknej słonecznej pogody zrobił się szaro,wietrznie i ponuro sic!. Nagle zaczęło kropić i to coraz bardziej, szybo chowamy się w aucie i jak nie lunie. Nie odpuszczamy jedziemy dalej. Po koło 2-3 km pojawia się punkt kontrolny, wjazd na teren plaży płatny 3e za auto. Dajemy wyliczony bilon, w zamian otrzymujemy bilecik i jedziemy. W międzyczasie przestało padać i znowu się rozjaśnia. Po kolejnych 2 km jesteśmy już na parkingu przy plaży. Widok zapiera dech w piersiach, jest identycznie jak na fotkach z google. 
Pamiątkowe foty i schodzimy na dół, piasek złocisty, turkusowa woda, do tego ponownie zaczyna świecić słoneczko. Czego więcej chcieć, w styczniu ? Część damska wycieczki przebiera się w stroje kąpielowe, męska w kąpielówki i spodenki do pływania. I do wody. Woda przyjemna, lecz bardzo słona. Osoby które nie zażywają orzeźwiającej kąpieli, eksplorują pobliskie skały. 


Dołączamy do nich z Robertem i pstrykamy kilka ciekawych fotek. Powrót z wypadu już nie taki wesoły jak w pierwszą stronę.

 W tle miejscowość Playa Blanca


Suszymy się, przebieramy i czas w drogę. Plan północna część wyspy i taras widokowy.
Ekipa widmo i nasz niebieski szerszeń. Poniżej burżuje i ich jeep :)

Ustalamy że każde auto jedzie osobno i spotykamy się na miejscu. Ruszamy przed nami nie co ponad 100km. Droga mija szybko miło i przyjemnie, problemy pojawiają się przy podjeździe pod górkę, 2 bieg, pedał do deski a auto jakby nie chciało jechać. Za nami ładny korek się zrobił. Ach przygoda. Z górki za to ładnie się rozpędzamy ponad 120km :). W mniejszych miejscowościach widać winnice. Jest tego od groma.  Podczas jazdy pstrykamy fotki.




Większość towarzystwa w aucie zgłodniała, przejeżdżając przez jedną z mniejszych miejscowości, zauważamy targ. 

Bez zastanowienia zatrzymujemy się na parkingu i wyruszamy na łowy. Trochę spacerujemy, robimy zakupy w sklepie kupujemy płyny różnego rodzaju.W innym sklepie zaopatrujemy się w  pamiątki które okazały się bardzo tanie. 


Zostawiamy trochę gotówki, pani ekspedientka wszystko nam ładnie pakuje. Ruszamy szukać restauracji, chyba jest sjesta większość pozamykana, reszta bez menu. Trudno, ruszamy dalej.
Ze znaków odczytujemy że do tarasu widokowego (Mirador del Rio) jeszcze jakieś 15km. Reszta drogi mija szybko. Parkujemy auto na parkingu i czekamy jakiś czas na drugi auto. Niestety nie doczekaliśmy się i po 20 minutach czekania kierujemy się w stronę tarasu, wstęp płatny 4,5e. Wyskakujemy z kasy i wchodzimy. Nie mamy czego żałować widok MIAŻDŻY  . W dół 400m urwiska, widok na małą wysepkę, po prostu KOSMOS. Pstrykamy masę fotek. 







Gdy zbieramy się w stronę wyjścia, to zauważamy że druga grupa dopiero wchodzi. Czekamy na nich aż pstrykną fotki. Wychodzimy razem na parking, następuje krótka konsumpcja wina, ustalamy że jedziemy pod następną atrakcję (Jameos del Aguna). My naszą super strzałą jedziemy pierwsi, droga przepiękna. Po obu bokach pełno kamieni droga wygląda jak księżycowa. Zajeżdżamy na parking i kierujemy się do kasy. Cena 8e za osobę, szybki przelicznik zasobności naszych portfeli i niestety odpuszczamy. Na pocieszenie pstrykamy fotki. Na zdjęciu poniżej ja wraz z całym kuzynostwem.
Zdjęcia, zdjęciami, a w brzuchu burczy. Wyciągamy mapę i wybieramy jakąś miejscowości z mapy. Postanawiamy że tam coś zjemy. Jedziemy i jedziemy, po drodze mijając inne miejscowości (6 domów na krzyż) i tak z dwa, trzy razy. Ok wjeżdżamy do tej mieściny co nas interesuje, jest restauracja miejscowa. Parkujemy auta i idziemy coś przekąsić. 


Wybór pada na paelle(40e na 4 osoby + piwo 2,5e), w czasie oczekiwania na główne danie otrzymujemy chleb i coś co wygląda jak obwarzanki + sosy. Szybko opróżniamy 2 koszyczki, w końcu od śniadania nic nie jedliśmy. Gdy otrzymujemy nasze zamówienie pierwszy szok, paelle jest prze ogromna, miła pani nakłada nam porcję na talerze i obiera krewetki sztucami drugi szok, po dwóch talerzach na głowę jesteśmy po jedzeni, a na patelni zostały jeszcze z 2 porcję. 


 Z racji że pani z obsługi była tak miła, jeden z nas odwdzięcza się i pomaga panią w kuchni pozmywać talerze :).

  Dopijamy piwko, pamiątkowe foto z miłą panią, która częstuje jeszcze na do widzenia lizakami. I robimy grupowe foto przed restauracją.

Znajdź 3 różnice ;)


  Stwierdzamy że wyjazd za miasto na obiad był strzałem w 10 i trudno się z tym nie zgodzić.
 Dzień pomału ma się ku końcowi, czas wracać do hotelu. Po drodze chcemy jeszcze zahaczyć o stolicę wyspy Arrecife. Dopiero o tej porze dnia, niebo na Lanzarote wygląda przepięknie, góry,zachodzące słońce oraz chmury, super ze sobą współgrają. Jako że fotek nam mało zjeżdżamy z ronda parkujemy auto i robimy parę fotek. 





Dobra dosyć czas ruszać dalej. Błądzimy trochę po mieście ale udaje nam się dotrzeć do plaży. Zostawiamy auta i spacerujemy trochę wzdłuż nadbrzeża podziwiając widoki.




 Ponownie się rozdzielamy i umawiamy się już w hotelu. My zaliczamy jeszcze pobliski SPAR,gdzie robimy zakupy na dzisiejszy wieczór. W aucie zapaliła się kontrola z rezerwy, fuck trzeba jeszcze zatankować auto. Zatrzymujemy się na pobliskiej stacji litro benzyny 0,89e, tankujemy 12litrów. Wskazówka wskazuje ½ baku, kwota do zapłaty 12e. Jak na 200 km które zrobiliśmy to wcale nie tak źle. 10 minut zajmuje nam droga ze stacji pod hotel. Parkujemy auto przed recepcją i kierujemy się do pokojów. Wieczorem czeka na nas impreza na tarasie. Nie mija 10 minut i druga grupa dociera do hotelu, spotykamy się na jednym z tarasów, wymieniamy opinie na temat minionego dnia, popijając trunki z większą lub mniejszą ilość alkoholu. Czas biegnie nie ubłaganie, nieco przed 2 w nocy zbieramy się pokoi, rano wymeldowanie i na lotnisko :/


2 komentarze:

  1. Fajna wycieczka, szkoda, że krótka. Ja w zeszłym roku (luty 2011) byłam na Teneryfie, 10 dni, w sumie wszystko wyszło 1500zł na łeb. Bilety wyczaiłam na stronie niemieckiego bura L'tur, w ofercie super last minute (bodajże 160 euro w obie mańki. Co prawda w tej ofercie trzeba liczyć się z tym, że jednego dnia rezerwuje się bilety, a następnego dnia jest wylot (wszystkie wyloty z Niemiec, więc generalnie najłatwiejsze dla ludzi mieszkających gdzieś w zachodniej PL), ale naprawdę warto. W tej cenie całej wycieczki (czyli ok 1500zł) mieściło się wynajęcie samochodu na 10 dni + benzyna, czyli spokojnie objechaliśmy całą wyspę wzdłuż i wszerz.Aha, no i żeby obnizyć koszty wybraliśmy hotel 4-kołowy, czyli spanie w samochodzie. Ale Opel Astra 3 świetnie nadaje się na nocleg dla 3 osób;)A poza Kanarami L'tur oferuje np. Maroko za 60 euro w dwie strony...;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Play casino - No.1 for the Casino Guru
    No longer have the opportunity gri-go.com to go to the casinos or read the reviews of novcasino the slots you love. But they're not always gri-go.com the same. https://septcasino.com/review/merit-casino/ Sometimes you have sol.edu.kg a new online

    OdpowiedzUsuń