czwartek, 8 marca 2012

27.01 Malaga - dzień trzeci

Budzik dzwoni o 10, pomału się wygrzebujemy z łóżka. Poranna toaleta i robimy sobie śniadanko. Opuszczamy pokój, na recepcji zostawiamy klucze i kierujemy się w stronę auta. Odpalamy GPS kierunek stadion Malagi. Trochę błądzimy nawet z GPS, ponieważ na mieście pełno robót drogowych, w końcu docieramy pod stadion.  Chodzimy po okolicy, szukając jakiegoś wejścia na stadion, przy okazji zauważamy, że wszyscy się jakoś na nas dziwnie patrzą wtf? A no tak przecież mam na sobie koszulkę katalońskiego klubu Fc Barcelony. Po drodze pytamy panią z ochrony jak możemy się dostać na stadion, odpowiada nam, że niedaleko sklepu klubowego jest wejść i tam można zakupić bilet na zwiedzanie.;) Obchodzimy stadion do dokoła w poszukiwaniu wejścia, jak się okazało wejście znajduje się niedaleko miejsca gdzie zaparkowaliśmy auto.







Kasa i zwiedzanie czynne dopiero od 15. No to mamy ponad 3 godziny czasu, postanawiamy udać się w okolicę zamku i tam trochę pozwiedzać, a potem wrócimy na stadion.  Odpalamy auto i GPS i jedziemy nie mija 15 minut i jesteśmy w okolicach zamku, szukamy jakiegoś miejsca parkingowe, ale wszystko pozajmowane, postanawiamy, że zostawiamy auto na parkingu podziemnym pod zamkiem. Szukamy wolnego miejsca i wyruszamy na zwiedzanie. Z mapką w ręku zaczynamy wchodzić na samą górę alejkami.






 W połowie drogi Marysia już jest zniechęcona, lecz po mojej namowie kontynuuje spacer. Gdzieś w ¾ drogi jest punk widokowy, z którego widać stadion corridy, pobliskie bloki oraz port w oddali. Robimy pamiątkowe zdjęcia i kierujemy się dalej ku górze.













 Im wyżej tym stromiej, ale w końcu udaje nam się dotrzeć do celu. Patrzymy a tutaj normalnie można by było dojechać autem i je zostawić;) Z samej gór roztacza się widok na port i na całe miasto. Da się zauważyć dwie wieże z katedry. Samo wejście na zamek jest płatne i kosztuje coś koło 5e. Odpuszczamy i schodzimy na dół w kierunku teatru rzymskiego. Wracamy tą samą drogą, zatrzymujemy się przy punkcie widokowym, gdzie odchodzę trochę w bok i z pobliskiej półki skalnej robię kilka zdjęć.









 Teraz już możemy spokojnie wracać. Podczas samego schodzenia robimy jeszcze kilka zdjęć. W końcu jesteśmy na dole, obok parkingu gdzie zostawialiśmy auto. Kierujemy się pierwszą alejką w prawo i po 150 metrach docieramy do teatru rzymskiego. Z góry wszystko ładnie widać, a obok kasa z i mała kolejka z ludźmi, którzy chcą to zobaczyć od środka. Zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia i idziemy na miasto za pamiątkami. 













Idziemy prosto i po 200 metrach skręcamy w prawo. Chodzimy od sklepu do sklepu i robimy rozeznanie cenowe. W jednym ze sklepów natrafiamy na tanią pamiątkę (dzwoneczek) i postanawiamy go kupić. Marysia dokonuje płatności, a ja w tym czasie podnoszę jakiś papierek z podłogi. Opuszczamy sklep sprawdzam portfel czy to nam coś wypadło, wszystko w porządku. Zaglądam do papierka, to rachunek i 25e reszty;) – kasa za bilety już nam się zwróciła J Jesteśmy w okolicach katedry, staramy się dotrzeć do głównego wejścia. Z miejsca gdzie byliśmy idziemy w lewo, i po 300 metrach skręcamy w lewo i jesteśmy przed głównym wejściem. Na schodach rozwinięty czerwony dywan, a to sobie zrobimy parę zdjęć. 









Idziemy dalej szukać pamiątek, błądzimy trochę po okolicznych wąskich uliczkach, aż w końcu docieramy do jakiegoś placu, do dokoła pełno restauracji. No i zaczęło nam burczeć w brzuchach. Uzgadniamy, że wracamy do auta, po drodze kupujemy pamiątki i jedziemy gdzieś do Mc’d. Kupujemy zestaw 8 magnesów za 15e i cukierniczkę za 8e. Wracają na parking, robimy zdjęcie samowyzwalaczem przy teatrze rzymskim i już prosto kierujemy się na parking, bo zaczęło kropić. Wkładamy bilet do kasownika za 2h parkowania płacimy 5e. Na parkingu okazuje się, że zapomniałem zamknąć szybę w aucie sic! Na szczęście nic cennego w aucie nie było. Wsiadamy do auta i staramy się kierować w stronę autostrady. Oczywiście błądzimy po okolicy. Jeździmy po jakichś wzniesieniach. Po grubo ponad 30 minutach, w końcu jesteśmy na autostradzie. Rozpadało się na dobre, wycieraczki chodzą na 3 biegu. Jedziemy, jedziemy i jedziemy, a żadnego Mc’D nie widać. Ok jedziemy do Torremolinos, nie mija 15 minut i jesteśmy na miejscu. Auto parkujemy koło naszego pierwszego hotelu i w deszczu, przemieszczając się pod balkonami kierujemy się do restauracji. Na papu wydajemy 10e, sprawdzamy www i obiadamy się nie zdrowym żarciem;) Posiedzieli i pojedli, można by było powiedzieć. Wpadamy jeszcze na małe zakupy do eroskiego, który znajduje się zaraz obok i wracamy do auta. Teraz kierunek stadion i zwiedzanie. Nie mija 30 minut i jesteśmy ponownie pod stadionem, jako że Marysia nie jest chętna na zwiedzanie to zostaje w aucie, a ja sam kieruje się do budynku klubowego w celu zakupu biletu na tourne.  Cena biletu za zwiedzanie to 8e. Po zakupie udaję się windą na pierwsze piętro do loży VIP-owskiej, a po kolejnych 10 minutach na piętro drugie, gdzie mam oczekiwać na przewodnika.










 Przewodnikiem okazał się chłopak, który sprzedawał mi bilet. Tourne po stadionie trwa max 30 minut, a zobaczyć można min. Loże honorową, sale konferencyjną, szatnie drużyny przyjezdnej, ławki rezerwowych i małe skromne muzeum.  Po tourne zadowolony wracam do auta i czas wracać do hotelu. Auto zostawiamy koło sklepu od chińczyka i tutaj Marysia oznajmia mi, że jako że ona nie była na stadionie to ona chce portfel ze sklepu;) nie pozostaje mi nic innego jak zakup portfela, przy okazji kupuje jeszcze jakieś pamiątki i teraz prosto z zakupami idziemy do hotelu. W hotelu odpoczywamy sobie popijają piwko i konsumując kanapki. Wieczorem udajemy się na ostatni spacer wzdłuż plaży i po około 60 minutach wracamy do hotelu, aby szykować na powrót do domu. Resztę dnia spędzamy w łóżku oglądając tv, budziki ustawiamy na 3:40. Zanim budzik zdążył zadzwonić to ja już byłem po porannej toalecie, natomiast żona ma jeszcze wylegiwała się w łóżku, gdy i ona się przebudziła to już zaczęło się pakowanie, układanie tak wszystkiego w torbach, aby się pomieścić. Hotel opuszczamy coś koło 4: 30, na dworze ciemno i pada deszcz. Wsiadamy do auta ustawiamy GPS, kierunek lotnisko.  Droga na lotnisko zajmuje nam max 15min. Z małymi problemami odnajduwujemy nasze stanowisko na parkingu. Zostawiamy auto, a kluczyk wrzucamy do drop boxu i windą udajemy się na 2 piętro, dalej ruchomymi chodnikami dostajemy się prawie pod wejście do terminalu.







 Do odlotu mamy jeszcze ponad godzinę, Marysia robi sobie przerwę na porannego papierosa, potem, kto musi to korzysta z WC i kierujemy się w stronę secuirty chcek. Ruch na lotnisku o tej porze prawie żadne. Koło 5: 10 siedzimy już w strefie bezcłowej. Otwarty jest tylko duży sklep, w którym nie można kupić coli, bo jej tam nie ma. Gate wyświetla się dopiero o 5: 35 i kierujemy się pod wskazaną bramką. Po drodze znajduję Szwedzki paszport, jak się okazuje, jest to paszport jednego z pasażerów, który wraca z nami do Skavsty. Oddajemy paszport właścicielowi, który nawet nie był świadomy, że zgubił paszport. Boarding trwa sprawnie i już przed 6 siedzimy wygonie w fotelach. Do startu jeszcze w miarę się trzymamy, ale już w powietrzu udajemy się w objęcia morfeusza. Przebudzamy się na około godzinę przed Skandynawią. Lądujemy oczywiście przed czasem, w miarę szybko opuszczamy samolot i kierujemy się w stronę terminala, na którym spędzimy następne 7godzin. Pierwsze, co to kierunek WC, potem cigaret pauza i zasiadamy przy szklanych oknach. Ja udaję się do sklepiku i kupuję cole, aby było, co pić przez kolejne godziny, w torbach mamy kanapki przywiezione z Hiszpanii, także głodni nie będziemy. Wyciągamy laptopa i zaczynamy oglądać filmy, robiąc sobie małe przerwy na rozprostowanie nóg. Na nieco 1: 30 postanawiamy przejść na strefę wolnocłową i ponownie jak w locie do Malagi następuje tutaj ważenie i sprawdzanie wymiarów bagażu podręcznego. Moja walizka pokazuje równe 10kg, natomiast walizka mojej żony pokazuje ponad 8kg. Szybko przechodzimy przez security, trochę się kręcimy po sklepie wolno cłowym i chwilę później kierujemy się, aby spocząć i oczekiwać na nasz lot. Boardzing mamy z gateu 1lub4 już nie pamiętam, jest to gate, który graniczy z gatem do lotów poza unię.  Jak zwykle panie od biletów chodzą i sprawdzają dane z biletu czy zgadzają się z tymi z dokumentów? I na około 30 minut przed odlotem, pozwalają przejść do samolotu. Najpierw Prioryty, później cała reszta. Samolot stoi na miejscu nr 10, czyli tak na maksa z lewej strony. Oczywiście udajemy się od razu do tylnych drzwi, co mnie zdziwiło to, to, że samolot podczas boardingu jest już odladzany.  Czekamy tylko aż samolot wystartuje i udajemy się na krótką drzemkę. W Krakowie samolot ląduje przed czasem. Po wyjściu z samolotu od razu widać, że jesteśmy z powrotem w kraju. Na dworze piździ jak w kieleckim, no i oczywiście stoją autobusy, chociaż do terminala moglibyśmy się przejść. W busie czekam z 5 minut, aż wszyscy się do niego zapakują i po 30 sekundowej podróży możemy opuścić samolot. Na lotnisku szybki telefon do Asi z prośbą o sprawdzenie, o której jedzie unibus do Kato, po drodze sprawdzamy rozkład jazdy pociągu. W oczekiwaniu na sms z informacją, udajemy się na przystanek PKM, aby zobaczyć, o której jedzie bus na dworzec. No niestety uciekł nam. A jako że do pociągu mamy jeszcze trochę czasu, postanawiam wrócić na lotnisko się trochę zagrzać, przy okazji kupujemy biletu na pociąg w automacie. Jako że godzina odjazdu zbliża się wielkimi krokami, postanawiamy udać się w stronę stacji kolejowej. Pociąg już stoi, rozsiadamy się na samym przodzie i po chwili ruszamy w drogę. Na dworcu PKP w Krakowie jesteśmy na 40 minut przed odjazdem unibusa, postanawiam udać się Mc’d, aby się posilić, krótka przerwa w macu trawa prawie 25minut i teraz kierunek dworzec autobusowy. Bus już stoi, kilkoro ludzi czeka aby wejść, a szofera nie ma. Na 5 minut przed odjazdem szofer się pojawi i możemy zakupić bilety i rozsiąść się w fotelach. Mnie udaje się przymknąć oko i budzę się dopiero w okolicach osiedla Giszowiec. Z busa wysiadamy koło Katowickiego AWF jest już po 22. Szybko zmierzamy w stronę domu, czas się kłaść spać, gdyż jutro rano pobudka o 3: 30, a o 6 wylot do Rzymu.

środa, 7 marca 2012

26.01 Kadyks - dzień trzeci

Wstajemy ogarniamy się i kierujemy się na śniadanie, znowu musimy trochę poczekać na wolny stolik, dzisiaj coś szybciej, bo już po 5 minutach udaje nam się znaleźć wolny stolik. Jemy śniadanko, wypijamy kawę i wracamy do pokoju się pakować, dzisiaj wymeldowanie. Szybko i dokładanie pakujemy swoje rzeczy. Na recepcji oddajemy kartę z pokoju oraz pilot, przy okazji zaopatrujemy się w mapę Malagi z atrakcjami turystycznymi. Opuszczamy hotel i wsiadamy do auta. Teraz pytanie jedziemy najpierw do Rondy potem do Kadysku czy na odwrót, postanawiamy, że najpierw jedziemy tam gdzie dalej, czyli do Kadyksu. Ruszamy w drogę, już bez GPS kierujemy się tyko po znakach. Po około 1: 20 mijamy zjazd na Gibraltar i kierujemy się teraz na Tarife, a następnie kierunek Kadyks (droga na Seville) Przed Tarifą w górach robimy mały postój na sesje zdjęciową, po małym rozprostowaniu nóg, przebraniu się w krótkie spodenki, ruszamy dalej w drogę. 



w oddali widać Maroko


Około 30km za Tarifą widzimy bardzo ciekawie zapowiadające się miasteczko znajdujące się na wzgórzu. Wszystkie domy są koloru białego, lecz my jedziemy dalej, przecież mamy zamiar zobaczyć dzisiaj dwa miasta. Maryś mi usnęła w aucie i tak sobie jestem ja sam i droga i z 50 km do Kadyksu. Na miejsce docieramy grubo po 12, Marysia w końcu się ocknęła. Jedziemy główną ulicą miasta. Ulica szeroka na 6 pasów, a po bokach same biurowce i różnego rodzaju sklepy. Na samym końcu znajduje się tak jakby stare miasto z wysuniętą w głąb ocena jakąś wyspą? Zostawiamy auto na parkingu i udajemy się pospacerować po okolicy. W części starego miasta nad dachami góruje złota kopuła katedry, a w oddali widać nowe miasto z biurowcami. 






Po 10 minutach docieramy do plaży i plan był taki, że przejdziemy się na tą ową wyspę. Niestety droga, która tam prowadzi jest w remoncie: / My dostrzegamy, że można przejść kawałek plażą i później po kamieniach i po schodach można wejść w połowie drogi, tak też robimy.






 Po chwili już kontynuujemy nasz spacer drogą. Sama wyspa jest zamknięta z powodu renowacji. Schodzę po schodach na dół i robię kilka pamiątkowych zdjęć, Marysia w tym momencie stara się korzystać ze słoneczka, które dzisiaj ładnie grzeje.







 Zdjęcia, zdjęciami, ale czas zobaczyć coś innego i przydałoby się coś zjeść. Wracamy już normalnie drogą, ekipa remontowa gdzieś się podziała. Kierujemy się w stronę centrum starego miasta w poszukiwaniu jakiegoś sklepu lub restauracji. Spacerujemy sobie urokliwymi uliczkami, aż docieramy na jakiś większy plac.




 Na środku jest umiejscowiony jakiś targ, chyba rybny, bo śmierdziało niemiłosiernie rybami. Obchodzimy targ do około i widzimy kilka restauracyjek, jako że już nie mamy ochoty szukać czegoś innego przysiadamy i zamawiamy talerz 16 szt. krewetek w panierce, dwie porcje frytek i dwie cole. Za wszystko płacimy 23,5e. Po obiedzie kontynuujemy nasz spacer. Docieramy w końcu pod katedrę, która robi wrażenie. Dwie wysokie wieże po bokach i wielgaśne drzwi na samym środku.







 Ja sobie fotografuje, a moja pani robi sobie przerwę na papierosa. Idziemy dalej, po drodze mijamy jakieś pozostałości po rzymianach? Aż w końcu docieramy do wielkiej bramy, która tak jakby odgradza stare miasto od nowego.  Pamiątkowe zdjęcia i postanawiamy wrócić na plaże posiedzieć, bo pogoda dzisiaj naprawdę dopisuje.






 Wracamy sobie przy oceanicznym deptakiem i po około 20 minutach znajdujemy się ponownie na tej samej plaży, na której byliśmy na samym początku. Tym razem drogą, którą myśmy szli, jest już przykryta wodą. Zostawiamy rzeczy na piasku, a my moczymy nogi, korzystając ze słońca. Dziwne uczucie my poubierani na krótko, a po plaży spacerują ludzie w polarach i kurtkach, co kraj to obyczaj;) 








Po prawie 40 minutowym relaksie na plaży, postanawiamy się zbierać do auta. Marysia nie jest zbytnio zachwycona, ale przecież mamy jeszcze jechać do Rondy. Ostatnie zdjęcia na starym mieście i idziemy prosto do auta. Termometr w aucie pokazuje ponad 30 stopni;) 






Ustawiamy tylko na GPSie współrzędne stadionu w Kadyksie i ruszamy. Przemieszczamy się wąskimi uliczkami i docieramy ponownie do głównej 6 pasowej drogi (3 pasy w jedną, 3 w drugą stronę) Tak sobie jedziemy i nagle po lewej stronie między biurowcami widać lampy stadionu, teraz tylko musimy znaleźć jakieś miejsce parkingowe. Trochę kręcimy się po okolicy, aż w końcu znajdujemy wolne miejsce. Zostawiamy auto i kierunek stadion. Sam stadion jest modernizowany i wejście do środka jest nie możliwe, dlatego posiadam tylko zdjęcia z zewnątrz. W budynku stadionu znajdują się biurowce i supermarket SuperSol, w którym postanawiamy zrobić małe zakupy.






 Kupujemy jakiś prowiant na drogę, napój do auta i kilka różnych rodzajów piwa ( takich, których jeszcze nie piliśmy). W samej okolicy stadionu, znajduje się jeszcze dworze kolejowy, a dokładniej samo wejście do dworca. Dworzec na 99% znajduje się pod ziemią, niestety nie chciało mi się tego sprawdzać. Obchodzimy stadion do o koła i kierujemy się w stronę auta. Ciekawą rzeczą, która rzuca się nam w oczy jest plac dla dzieci do nauki jazdy na rowerze, ze znakami i światłami. 




Po drodze odwiedzamy jeszcze tyko punkt informacji turystycznej i prosimy o mapę. (Jak znajdę czas na zeskanowanie to wrzucę?. Wszystko już mamy wracamy w drogę już w drogę powrotną. Gdy wyjeżdżamy już rejony biurowców, po naszej prawej stronie ukazuje się długa piaszczysta plaża. Przed plażą znajdują się miejsca parkingowe. Jest godzina koło 17 już wiemy, że Rondę będziemy musieli sobie odpuścić. Podczas powrotu odwiedzamy staję benzynową i tankujemy za 30e, dziwną rzeczy było, że przy płatnością kartą pan zażądał dokumentu tożsamości, no, ale niech ma. 


kilka zdjęć z powrotu






W Algeciras postanawiamy odwiedzić PRIMARK, trochę błądzimy z dojazdem do centrum handlowego, ale w końcu nam się udaję. Robimy małe zakupy i teraz już prosto kierujemy się do Malagi. Gdzieś w połowie drogi postanawiamy zatrzymać się na małe zakupy, bo jak dotrzemy do hotelu to już nigdzie nic kupimy. Wybór pada na Eroskiego przy jakimś rondzie. Parkujemy auto i kierujemy się w stronę wejścia, gdy Marysia mówi patrz telefon. Wokół nikogo nie ma, no to jak się mówi „darowanemu koniu w zęby się nie patrzy” telefon do kieszeni i do sklepu.  W sklepie zakupujemy prowiant, cole i inne napoje, wracamy do auta. GPS włączamy w okolicach Toremolinos, zanim GPS zaskoczył, pomyliłem zjazdy i mieliśmy przyjemność przejechania się prze tunel wydrążony w skale. Za tunel, zaraz w miejscu możliwym do zawracania, zawracamy i już jesteśmy na dobrej drodze. W okolicach hotelu jesteśmy koło godziny 21 i staramy się znaleźć miejsce parkingowe. Hotel jest usytuowany w bocznej uliczce i ma tylko 4 piętra. Wchodzimy na recepcji pokazujemy voucher z booking.com, pan sprawdza i wszystko ok. Otrzymujemy rachunek, potwierdzenie zameldowania, 3 pilot i klucz. Mimo że jest to niby hotel dwu gwiazdkowy, ale jest tutaj zdecydowanie lepiej niż w poprzednim. W pokoju tv sat, canal+, lodówka, klima, 2 łóżka i sejf. Czas na shower, a na kolację mamy to, co zakupiliśmy po drodze, do tego różnego rodzaju piwka i tak mija nam końcówka dnia. Jutro w planach szwendanie się po maladze. 

25.01.2012 Gibraltar - dzień drugi

Wyspany obudziłem się o 8: 30 Maryś jeszcze drzemie i nie reaguje na moje zaczepki;) postanawiam wyskoczyć na balkon i zobaczyć, co się dzieje. Na dworze chłodno, około 12stopni i jeszcze szarawo, latarnie świecą a na niebie kolory prosto z photoshopa, cykam kilka fotek i wracam s powrotem do łózka.




Jest 8: 45 najlepiej już bym się zebrał i poszedł na śniadanie i wyjechać w stronę Gibraltaru. Punkt 9 dzwoni budzik i Marysia wstaje, poranna toaleta (mycie, suszenie, prostowanie włosów;)) i na śniadanko. Tym razem zjazd z 10 piętra zajmuje nam lekko 5 minut, winda zatrzymuje się na każdym piętrze: / Wszyscy lgną na śniadanie. Na stołówce komplet, nie ma gdzie usiąść. Bierzemy tacki nakładamy jedzenie, a miejsc jak nie było tak nie ma. Po następnych 5 minutach udaje nam się dostać do stolika, jeszcze tylko kawa i sok z automatu i szama.  Śniadanie, śniadaniem, ale trzeba ruszać w drogę, mój plan już został zachwiany o godzinę.  Z pokoju bierzemy rzeczy, które mogą nam się przydać. Przed wyjściem z hotelu, zabieramy jeszcze ulotkę informacyjną o Gibraltarze i pakujemy się do auta. Odpalamy radio, gps i w drogę. Zanim GPS zaskoczył jechaliśmy już z dobre 10 minut, na czuja i po znakach ( drogi mają super oznakowane). Na Gibraltar postanawiam pojechać darmową autostradą A7. Ta droga jest tylko o 15km dłuższa niż przy płatnej autostradzie AP7. Droga A7 czasami jest normalną autostradą z 4 pasami lub 3ma, a czasami staje się drogą ekspresową z 2 pasami. Na dwupasmówce jechaliśmy średnio 90-100km/h, tak jak większość kierowców, nie zauważyliśmy żadnych radiowozów a tym bardziej żadnych fotoradarów, chociaż widzieliśmy 3 znaki informujące o kontroli prędkości.




Dwupasmówka jest podobna do naszej S-1 tylko tam asfalt lepszy i zamiast krzyżówek są ronda.  Po około godzinie jazdy docieramy do punktu widokowego, z którego już widać Maroko i zamglony/zachmurzony Gibraltar. Robimy mały postój na rozprostowanie nóg i na zdjęcia pamiątkowe.


 Gibraltar w chmurach

 moja Maryś i nasze autko

tak są oznaczone punkty widokowe, identyczne są na Majorce


Słoneczko ładnie już grzeje, zapowiada się super dzień.  Po około 5 km widząc znaki kierujące na Gibraltar, olewanym GPS i jedziemy po znakach, w pewnym momencie trochę błądzimy, ale po chwili trafiamy na właściwą drogę i kierujemy się prosto do Wielkiej Brytanii. Pierwszy zjazd informujący o wjeździe na teren Gibraltaru skręcamy, ale na 100% już nie aktualny. Przed nami pojechały tam 3 auta i parę aut za nami, nawracamy, pstrykamy foto i jedziemy dalej.






Nie mija kilometr i już stoimy w sznurku do przejścia granicznego. Dla świętego spokoju wzięliśmy ze sobą paszporty, co by nie było jakichś problemów w duchu modlę się, aby nie było ruchu lewostronnego  ;) po chwili się okazuje, że ruch jest prawostronny uf. Tylko po hiszpańskiej stronie pan celnik rzucił okiem na paszporty i już byliśmy na terytorium Wielkiej Brytanii. Zaraz za przejściem granicznym korek. Stoimy dobre 3 minuty i nic się nie dzieje, gaszę silnik i wychylam się przez okno. Aha szlabany w dole to będzie coś startować, szkoda, że jesteśmy tak daleko od szlabanów. Po następnych 5 minutach widzimy samolot linii monarch. Po kolejnych 5 słychać pełną moc silników i fru poszedł. My odpalamy auto i teraz na wyłącznym GPS kierujemy się w stronę Europa point.  Śmigamy wąskimi uliczkami i tunelami wydrążanymi w skale i po 10 minutach jazdy jesteśmy na parkingu.






 Słońce już ładnie grzeje. Zostawiamy auto i zwiedzamy okolicę robiąc duuuużo zdjęć.








 20 Minut szwendania wystarczy i kierujemy się w stronę auta, lecz moją 2 połówka chce zahaczyć jeszcze o plac zabaw i pobujać się na huśtawce, co czyni. Ja w tym czasie wchodzę na coś? Robię parę zdjęć i tak sobie odpoczywam w słoneczku.








Przed autem zaczepia nas miejscowy taksiarz i proponuje wjazd na górę ze zwiedzaniem wszystkich atrakcji. Cena 25e / os za 1: 30h wycieczkę.  Miałem w planach wjechać kolejką na górę i pochodzić trochę, porobić zdjęcia i dalej w drogę. Po krótkiej rozmowie z Marysią, przystajemy na ofertę taksówkarza. Ale hola hola, żeby wyruszyć w drogę potrze jeszcze dwóch osób. Oznajmia nam, że za dwie osoby taka wycieczka to 75e, namawia nas na poczekanie chwilę, a sam nagania sobie klientów. Ok dajemy mu 15 minut i jak nie znajdzie jedziemy. On sobie nagania klientów my pobieramy mapę z punktu informacyjnego, korzystamy z WC. Mija 15 minut i dupa, koleś nie znalazł chętnych, żegnamy się i ruszamy w swoją stronę. Kierunek Pomnik gen. Sikorskiego. 5 Minut jazdy i jedziemy i przejechaliśmy pomnik. No to po hamplach, wsteczny, parkowanie na poboczu, bo parking zajęty, awaryjne i pod pomnik po foto. 






Wszystko ok, ale szkoda, że tablica pamiątkowa jest tylko po angielsku, a nie w dwóch językach: naszym i angielskim. Spoglądamy na papierową mapę i mamy zamiar kierować się na parking przy cable car. Po drodze mijamy przejście graniczne i pas startowy i jedziemy i jedziemy i znowu jesteśmy przy pasie startowym, yyyyyyyyy trochę błądzimy. W końcu po 20 minutach docieramy/mijamy parking cablecar. Na następnym parkingu, parkujemy auto, ale jesteśmy za daleko od stacji kolejki. Postanawiamy się przespacerować. Zauważamy znak, że jakaś atrakcja turystyczna jest nie daleko, patrzymy na mapę i jest 100ton działo. Kierujemy się w tamtą stronę, po drodze mijamy angielski komisariat.






 Docieramy pod bramę muzeum? Płatne 2Ł, odpuszczamy i wracamy do auta. Na parkingu spoglądamy w górę i patrzymy jak wiszą liny od kolejki. Zawracamy i jedziemy, cały czas patrząc na liny, po 5 minutach jesteśmy na parkingu, który nie dawno mijaliśmy, szukamy miejsca i zostawiamy auto. Parking jest darmowy. Przed wejściem do stacji, znowu widzimy naganiaczy i znowu tylko my jesteśmy chętni, dajemy jednemu z nich 5 minut. Maryś za ten czas sobie zrobi przerwę na papierosa, a ja miałem okazję pooglądać trening straży pożarnej. (Naprzeciwko stacji, znajduje się baza straży pożarnej)




 Maryś cygaretka dopaliła, a taksiarza jak nie było tak nie ma. Prosić się nie będziemy idziemy do kasy.  Jest kilka opcji cenowych, z różnymi możliwościami zwiedzania. My wybieramy najtańszą 9Ł za osobę to i tak taniej niż 25e za osobę.  (Można płacić w euro, lecz gdy płaci się kartą ceny są w funtach) Z zakupionymi biletami udajemy się na peron;) Czekamy max 5 minut i wagonik podjeżdża, wsiadam z nami jeszcze 5 osób i do góry. Widoki rozciągające się z wagonika są super. 6 Minut jazdy i jesteśmy na górnej stacji. Wchodzimy od razu na jeden z tarasów widokowych robimy kilka zdjęć i czas iść zobaczyć małpki. Kierujemy się po znakach i widzimy, że wchodzimy do nature parku? Którego nie mieliśmy w opcji? Nikt nie stoi przy wejściu, ludzie wchodzą i wychodzą. Więc my też idziemy, nie przechodzimy 10 metrów i już widzimy pierwsze małpki. Nie przejmują się w ogóle ludźmi, ot porostu żyją swoim życiem. Robimy sobie całkiem ciekawy spacerek, po drodze mijamy busy z ludźmi ( te za 25e/os) i małpy w przeróżnych pozycjach, jedne śpią inne udają się uciechom jakże ludzkim;) Ale szybki zawodnik z niego, bo nie mija 10 sekund i schodzi z parterki, niestety nie było mi dane nagrać wideo;) 







Wchodzimy na pobliskie skały i eksplorujemy pobliskie bunkry, pamiątkowe foto i wracamy, kierunek druga strona.  Mijamy górną stację i drogą kierujemy się dalej, myślałem, że dojdziemy na drugi szczyt i będziemy podziwiać lotnisko z góry. Dojść na pewno można, ale zajęłoby to masę czasu, trzeba iść drogą, bo innej drogi nie widziałem. Odpuszczamy i wracamy na stację, po drodze odwiedzamy pobliski tunel wydrążony w skale i przedostaje się/my się na drugą stronę. 




Wychodzę przez okno na pobliską półkę skalną, nuda. Wracamy tą samą drogą. Szwendam się jeszcze po okolicznych fortyfikacjach w okolicach stacji, a Maryś odpoczywa. Robimy ostatnie zdjęcia z tarasu widokowego. 







Dobra czas wracać na dół. Czekamy 3 minuty i kolejka rusza, na dole szybko kierujemy się w stronę auta i czas opuścić Gibraltar. Na granicy korek na cztery pasy, godziny szczytu czy co? Chyba, że Hiszpanie wracają do domu z pracy, po 10 minutach mijamy granicę. Parkujemy auto na parkingu i wracamy z powrotem na Gibraltar przespacerować się po pasie startowym. 








Pas, pasem, spacer, spacerem, a w brzuchu burczy. Wracamy do auta i kierujemy się do pobliskiego Mc’d. Zamawiamy chesy po euraczu i korzystamy z neta. Na zegarku lekko przed 17, a w planach była jeszcze Tarifa i Kadyks. Ok jedziemy, co będzie to będzie. Do taryfy docieramy po 30km i nie całej godzinie jazdy, już wiem, że dzisiaj Kadyksu nie zobaczymy. Kierujemy się od razu w stronę morza/oceanu. Zostawiamy auto na parkingu i idziemy spacerować. Przed nami droga, która prowadzi na jakiś cypel z lewej strony morze śródziemne, z prawej ocean atlantycki, a przed nami 30KM do Maroka;)




 Chciałem tutaj tylko przyjechać tylko dla tego żeby zobaczyć to miejsce, w którym łączą się wody. Spędzamy trochę czasu na plaży oceanu;) W tle zachodzi słoneczko, a Maryś uparła się na zdjęcie w podskoku. To się biedaczka naskakała zanim się udało foto cyknąć;)








 Około 19 pakujemy się do auta i udajemy się w drogę powrotną. Ustalamy w aucie, że jutro w planach Rona, a później Kadyks, (czyli znowu ta sama droga, co dzisiaj i dalej) Podczas drogi powrotnej zauważamy duży świecący baner PRIMARK na centrum handlowym (od strony Malagi jest to tuż przed Algeciras) No to już wiem gdzie jutro będziemy spacerować, w między czasie padł GPS i tak wracaliśmy już tylko po znakach, drogi prawie puste, to jechało się wyśmienicie. Pod hotelem jesteśmy o 20: 55 (kolacje wydają tylko do 21) zostawiamy wszystko w aucie i szybkim krokiem kierujemy się w stronę restauracji. Restauracja prawie pusta, zasiadamy przy stoliku, do kolacji bierzemy winko;) i tak sobie konsumujemy nasze dania. Po kolacji udajemy się do pana z recepcji po pilot do TV, kaucja za pilot 5e. Później auto, zabieramy klamoty i kierunek pokój. Czas na podładowanie telefonu i idziemy na balkon na piwko, w oczekiwaniu na mecz pucharu ligi FC Barcelona – Real Madryt, gdy zbliża się godzina meczu, odpalam tv, ale meczu ani widu ani słychu. Postanawiam się udać na sale kinową, a Maryś zostaje w pokoju. Na Sali masa ludzi, cały mecz oglądam na stojąco, po meczu od razu kierunek pokój, shower i spanie. Budzik dzwoni punkt 9.