piątek, 23 grudnia 2011

16.11.2011 - Czterogodzinne Forli


Któregoś jesiennego popołudnia, natrafiłem na ofertę spędzenia czterech godzin we Włoskim miasteczku Forli. Cena za przelot bardzo śmieszna 8zł w dwie strony.Termin przystępny, cena jeszcze bardziej. Dlatego postanawiam że lecę, a wraz zemną Marysia, dzwonię tylko po znajomych aby zobaczyć kto ma ochotę się wybrać na pizze. Znajduję tylko jednego chętnego, a dokładniej to jedną parę. Plus tego jest taki że kolega Łukasz pierwszy raz leci gdzieś zemną, a nóż uda mi się go zarazić tanim lataniem.
Wylot był planowany na środę 16.11.2011 czyli całe 3 dni po przylocie ze Sztokholmu. Godzina wylotu to 16:25. U mnie sprawa była jasna, pracę kończę o 14 także dam radę, Marysia miała się zwolnić z pracy o 15 i miałem ją odebrać z Siemianowic. Łukasz i Monika musieli niestety wziąć dzień wolny w pracy.
Trzy dni minęły jak z bicza strzelił. I już jest środa, dzień naszej podróży, jeszcze tylko 8 godzin w pracy i można jechać po Łukasz,Monikę,Marysie i kierunek lotnisko. Zamiast skończyć pracę o 14, to skończyłem o 14:30 i już wiedziałem że będzie ciężko. Łukasza i Monikę odebrałem około 14:45 zamiast o 14:20, teraz tylko szybki przejazd z Katowic do Siemianowic, a tutaj zaczynają się godziny szczytu. U Marysi pod pracą jestem około 15:10 sic!. Odlot jest zaplanowany na 16:25, a bramkę zamykają o 15:55, mamy 45 żeby dojechać z Siemianowic do Pyrzowic. Naszą czerwoną strzałą (fiat seicento) lecimy lekko ponad 110km/h całą drogę.
Na terenie lotniska jesteśmy na styk, auto zostawiamy na parkingu przy lotniskowym, zamiast na bocznym. Różnica znaczna bo aż 40 zł więcej. W pełnym biegu wpadamy do terminalu B i szybko przechodzimy przez security check, na szczęści nie było żadnej kolejki. Szybki rzut okiem na monitory z którego gatu jest boarding i tutaj zonk. Samolot opóźniony o 25 minut ;). Także spokojnie wchodzimy na górę i oczekujemy na samolot.
Przed 17 siedzieliśmy już w samolocie, oczywiście zajęliśmy ostatnie rzędy i oczekiwaliśmy na start. Jeszcze tylko odladzanie i spokojnie wbiliśmy się w powietrze. Lot do Forli, minął bez historii z lekką drzemką.
W Forli lądujemy oczywiście po czasie, opuszczamy szybko samolot, przechodzimy przez terminal i kierujemy się w stronę taksówek. Taksówka z pod lotniska na dworzec kolejowy kosztuje 13e, a jedzie się z dobre 15 minut. Pod dworcem staramy się ogarnąć w którą stronę iść na miasto.


 Wybór teoretycznie jest prosty, ponieważ do dworca prowadzi długa aleja, a w okolicy są jeszcze dwie drogi. Jedną którą przyjechaliśmy i jakaś ciemna. Także spacerkiem podążamy aleją i docieramy w końcu do jakiegoś ronda z jakąś kolumną.




Postanawiamy kierować się w prawo, i po około 200m mamy pierwszą pizzerie. Ale postanawiamy kontynuować nasz spacer. Po drodze mijamy pełno butików, ale żadnego sklepu spożywczego :/ Po kolejnych 200 metrach, widzimy małą pizzerie wchodzimy i zakupujemy na wynos po 1 kawałku i ruszamy dalej w drogę. W końcu po 20 minutowym spacerku docieramy do rynku w Forli. Rynek jest obudowany budynkami, a punktem charakterystycznym jest górująca wieża kościelna. Oczywiście w okolicy żadnego sklepu spożywczego nie ma, szukamy dalej kręcimy się po jakichś wąskich uliczkach, aż w końcu natrafiamy na jakiś supermarket. W środku jednak wieje biedą ;). Opuszczamy sklep i postanawiamy wrócić na lotnisko już :( Tym razem dochodzimy do ronda z innej strony, mając pierwszą pizzerie z prawej strony, kierujemy się w stronę dworca, bierzemy taksówkę i jedziemy na lotnisko.



 Pod lotniskiem jesteśmy po kolejnych 20 minutach. Mamy jeszcze z 2h do odlotu, postanawiamy że musimy coś zjeść. Przy lotnisku zauważamy jakąś budę :) tak szybko jak wchodzimy to wychodzimy z tej mordowni ;). Przypomniałem sobie że jak wracaliśmy taksówką to widziałem grupę osób przy jakimś pubie. Ok idziemy. Tak sobie spacerujemy i mijamy supermarket po lewej stronie, oddalony od lotniska o około 500m, ale zamknięty, otwarty tylko do 20. Idziemy dalej i jest drugi supermarket z prawej strony, również zamknięty. Po drugiej stronie jest niby pub, wszystko fajnie pięknie ale to cafeteria :/. Łatwo tam trafić bo koło w okolicy jest rondo z podświetlonym napisem aeroporto forli. Na rondzie w lewo idzie się do miasta, my postanawiamy iść w prawo. Po 200m mijamy chińską restaurację, z braku laku i to dobre. Robimy jeszcze parę kroków i własnym oczom nie wierzymy, jest pizzeria i to otwarta. Wchodzimy do środka zamawiamy pizze i piwko :). Obsługa mówi po angielsku. Zamawiamy piwo 0,66 + cola 0,5 + pizza =18e. Pizza duża z 55-60cm, na dwie osoby jak znalazł. Pojedzeni wracamy na lotnisko, na którym jesteśmy około 21:15.Robimy pamiątkowe zdjęcia i przechodzimy przez security. Patrzymy na monitory lot opóźniony o 30 minut. Sic!



Strefa odlotów jest kosmicznie mała, strefa wolnocłowa to jeden kiosk z cenami z kosmosu. Do tego zamiast cenówek, są karteczki z cenami przyklejone. W końcu koło 23 wchodzimy na pokład samolotu, tego samego którym przylecieliśmy. Zajmujemy ostatnie rzędy i idziemy spać. W Katowicach jesteśmy przed 1 w nocy. Jeszcze tylko opłacamy parking i kierujemy się do domu. Po drodze odwozimy Łukasza i Monikę i grubo po 1 ładujemy w łóżku.
Jeżeli komuś się nudzi, a chce się wyrwać ze swojego miasta na parę godzin, to polecam Forli ale tylko na lot weekendowy. Szkoda zarywać dzień w pracy, żeby lecieć na tygodniu.

Ps.
Przepraszam za jakość tych zdjęć :)

Ps.2.
Orientacyjna mapka.
B- Lotnisko
C-1 supermarket z nazwą coś na d,chyba?
A-2 supermarket i rondo
D-pizzeria

Zdjęcie pizzerie z Google Street




Podsumowanie:
bilet na samolot - 8zł Xclub Wizz
dojazd na lotnisko - 25zł/ para
parking - 25zł / para
taksówka w Forli - 13e / para
kawałek pizzy - 2e / os
pizzeria - 18e / para




czwartek, 22 grudnia 2011

12-13.11 Sztokholm - dzień drugi

Dzień drugi na Szwedzkiej ziemi. Budzę się koło 9 już wyspany, laski jeszcze śpią, sic! Wchodzę na neta i szukam jakiegoś stadionu w okolicy. Jest IF Hammarby Stockholm oddalony od miejsca noclegu o 4km. Pytam się dziewczyn czy wstają, w odpowiedzi słyszę "młody spadaj", oznajmiam im że idę na spacer i wrócę koło 12, przed wymeldowaniem. Spacerując sobie po Sztokholmie południowym, mijamy kilka ciekawych osiedli oraz kilka hal sportowych klubu IF Hammarby, z których wychodzą dzieciaki w różnym wieku . Po około 30-40 minutowym spacerku docieram do wielkiego mostu.


Widoki z mniejszego, zwodzonego mostu.


Przechodzę innym mostem niż ten na zdjęciu i wychodzę w jakimś parku, z daleka już widać jupitery stadionu i wielką kulę. Dotarcie pod stadion zajmuje mi nie całe 10 minut, lecz żeby dostać się w pobliże muszę pokonać autostradę, na szczęście nie daleko znajduje się wiadukt z którego mam zamiar skorzystać. 




Docieram wprost pod wejścia do hali widowiskowo-sportowej. Jest to coś a la, spodek w Katowicach ;)


W okolicy znajdują się jeszcze jakieś biurowce. Sam stadion znajduje się na przeciwko hali, wyglądem nie zachwyca trzy z czterech trybun, przypominają nie które polskie stadiony tylko w trochę lepszym stanie, natomiast główna trybuna jest już wyższej klasy. Z tego co zauważyłem znajdują się tam jakieś pomieszczenia biurowe i jakieś firmy tam wynajmują także pomieszczenia biurowe. 
Jedna z trybun.


Stadion jest zamknięty, nie ma szans się dostać do środka, w takim razie robię parę zdjęć i wracam w stronę hostelu. Po drodze mijam jeszcze jakieś większe centrum przesiadkowe. Tym razem wracam dużym mostem, po lewej stronie zauważam Holenderski? wiatrak, dziwne zjawisko jak na Szwecję, fotka na pamiątkę.


Widok z tego dużego mostu, jupitery ze stadionu, w tle Ericsson Globe, a na pierwszym planie metro.


 Droga powrotna mija mi znacznie szybciej, w hostelu jestem około 11:30, dziewczyny już prawie gotowe do opuszczenia pokoju. Ja konsumuję szybko śniadanko, które moje towarzyszki mi przygotowały i kilka minut przed 12 opuszczamy hostel. Plan na dzisiaj to: dotarcie na ten taras widokowy z wczorajszego wieczoru, chcemy także zobaczyć honorową zmianę warty - jest o pomysł mojej siostry. Resztę czasu chcemy przeznaczyć na szwendanie się po sklepach. Wyruszamy w drogę i na najbliższym skrzyżowaniu skręcamy w lewo, kulamy się po górę i docieramy do jeszcze lepszego punktu widokowego niż wczoraj. 


Stoimy na jakieś skale pod jakąś wieżą nadajnikową, widok super. Tutaj zostaje przeprowadzona mała sesja fotograficzna i kierujemy się dalej.




 Po drodze mijamy typową Szwedzką zabudowę.


Musi to być jakaś wypasiona dzielnica, wzgórze pełne domków i do tego ten widok na większość miasta. Idziemy dalej, po jakimś czasie zaliczamy kolejną sesję fotograficzną na tarasie z wczorajszego wieczora. Tym razem kierujemy się inaczej w stronę starego miasta niż wczoraj. Schodzimy z góry i robimy kilka zdjęć miasta z innego punktu. 





Na starym mieście jesteśmy przed 13, honorowa zmiana ma zacząć się o 13. Z daleka widać tłum ludzi, jakoś się przepychamy na początek i widzimy stojących już wartowników. 


Krótko po 13 ruszają, ale gdzie oni idą? Jak się później okazało zaczynają oni iść od tyłu zamku, tego gdzie dziewczyny robiły sobie wczoraj zdjęcia z wartownikiem. Główna zmiana jest przeprowadzana z przodu pałac. Zależy z której strony się idzie: 

- jak idzie się od strony dworca, to trzeba minąć plac pałacowy i w następną uliczkę skręcić w lewo
- jak idzie się od strony darmowej wieży widokowej to trzeba skręcić w prawo, w ostatnią uliczkę przed tym placem.
Także moja siostra, znowu dała nam kolejny powód do śmiechu :) Teraz czas na zakupy, ale co tutaj kupić? 


Jak tutaj tak drogo, ale w Sztokholmie raz się jest, zakupujemy parę magnesów, jakieś koszulki i obieramy kierunek dworzec. Przed centrami handlowymi jakieś występy Indian, które przyciągają dużą rzeszę ludzi, przystajemy na chwilę i obserwujemy co się dzieje. Tańczą, śpiewają, jest humorystycznie :)


 Żeby nie wozić koron z powrotem, postanawiamy spieniężyć je w macu, gdzie posilamy się przed podróżą powrotną. Do pociągu wsiadamy około 15:40 i w dobrych humorach wracamy do Niszoping. Na dworcu w Niszponig, zmniejszam ilość płynów w plecaku, przecież nie wyrzucę piwa za około 6 zł / puszka. 

Niszoping dworzec.


Autobus przyjeżdża w miarę szybko i możemy z ponad dwu godzinnym zapasem czekać na samolot na lotnisku. Przed lotniskiem, robimy trochę pamiątkowych zdjęć, dziewczyny robią sobie oczywiście przerwę na papierosa, a w dalszym ciągu zmniejszam ilość płynów. 


Także przed wylotem ilość płynów plecaku była równa zeru. Na 40 minut przed zamknięciem bramki przechodzimy przez security, robimy zakupy w strefie wolnocłowej i udajemy się do kolejki. Wszystko idzie sprawnie, my tradycyjnie zajmujemy miejsca na samym tyle i teraz spokojnie można się zdrzemnąć. Lot mija mi bardzo szybko, z lotniska odbiera nas tradycyjnie szwagier Grzesiu. I zadowoleni wracamy do domu.


Podsumowanie:
- Bilet na trasie Katowice - Sztokholm Skavsta 4zł
- Bilet na trasie Sztokholm Skavsta - Kraków 36zł
- Bilet na pociąg w jedną stronę 49SEK (~24,5zl)
- Bilet autobusowy 29 i 24 SEK ( ~14,5 zł i ~12 zł)
- Bilet na metro/2 przejazdy 50SEK/os (~ 25zł)
- Bilet wjazdu na wieżę 49SEK (~24,5zł)
- Nocleg w pokoju 4os, ~ 80 zł/os
- cheeseburger w macu 10SEK (~5 zł)
- cola 2l  29SEK (~14,5zł)
- Piwo 3,8% 6pak 119SEK (~60zł)
- koszulki pamiątkowe 149 SEK
- magnesy na lodówkę około 50 SEK




















niedziela, 18 grudnia 2011

12-13.11.2011 Sztokholm - dzień pierwszy.

Jako że za niedługo moja siostra będzie obchodzić urodziny, postanowiłem zafundować jej podróż do stolicy Szwecji - Sztokholmu. Wspólnie z żoną i naszą koleżanką Asią dogadujemy się co do terminu i wydatków.
Wszystkie bilety i nocleg został zarezerwowany w ciągu jednego popołudnia i zaczęło się odliczanie do wyjazdu. 12 listopada pobudka 4:30 rano, szybka wizyta w łazience i do auta. Dzisiaj na lotnisko zawozi nasz szwagier, koło 5 meldujemy się pod mieszkaniem mojej siostry. Wszyscy są, kobiety trochę  nie wyspane. Na lotnisku jesteśmy coś koło 5:40. Szybko przechodzimy przez securitycheck i kierujemy się w stronę gatu. Przed odlotem, następuje jeszcze odladzanie i z 10 minutowym opóźnieniem startujemy. Widoczność tego dnia była super, cały czas oczekiwałem na przelot nad Warszawą, gdy kapitan poinformował nas że lecimy w ogóle, w przeciwnym kierunku (Poznań, Szczecin) i potem jakoś odbijamy na Skavste :/. Jednym z ładniejszych widoków to polskie wybrzeże. Później już tylko chmury i chmury.
 Lądowanie w Skavcie przed czasem 5minut . Opuszczamy samolot i kierujemy się w stronę przystanku autobusowego, rzut okiem na rozkład jazdy i już wiemy że mamy 20 minut czasu. Współtowarzyszki robią sobie przerwę na papieroska, a ja staram się ogarnąć bilety. W autobusie bilety można kupić ale tylko za pomocą karty płatniczej. Za gotówkę bilety zakupujemy w kasie (jak opuszczamy terminal po przylocie - to kasa jest po lewej stronie przy drzwiach). Przy okienku spotykamy innych Polaków którzy tak jak my kupują bilety do Niszoping (tak to się podobno wymawia) i udajemy się do autobusu. Autobus rusza o czasie, podczas podróży przeprowadzamy krótką konwersację z państwem poznanym przy kasie ( gorąco pozdrawiam ). Okazuje się że  państwo też korzystają ze strony www.fly4free.pl :). Rozdzielamy się na dworcu w Niszoping, my kierunek Sztokholm, a państwo na krótki wypad na miasto. Na peronie okazuje się że nie tylko polskie PKP, nie kursuje przed czasem. Pociąg przyjeżdża spóźniony o 5 minut, ale jakość wagonów 2 klasy bez porównania. Po krótkim czasie poszukiwania miejsca, w końcu zasiadamy. Przed nami ponad godzinna podróż do Sztokholmu. Najlepszą częścią podróży pociągiem jest przejazd przez długie tunele, uszy się zatykają wszystkim. Na dworcu głównym w Sztokholmie jesteśmy po 10. Przed dworcem oczywiście przerwa na papieroska, ja udaję się na dworzec autobusowy do informacji turystycznej po mapę miasta.



Jak wróciłem z mapami i możemy udać się w drogę, kierunek stare miasto.
Aby dość z dworca na stare miasto, po wyjściu z dworca kierujemy się w prawą stronę, po drodze mijamy kila centrów handlowych. W końcu docieramy do większego skrzyżowania, przy jakimś placu. W lewo idzie się dalej w nowszą cześć centrum z mnóstwem sklepów, natomiast w prawo idzie się deptakiem aż do starego miasta. Na deptaku znajduje się pełno sklepów z pamiątkami i różne restauracje.





 Po około 20 minutach znajdujemy się u bram wejścia na stare miasto. 



Obowiązkowa sesja zdjęciowa i kierujemy się pod pałac królewski, a dokładniej na jego tyły ( ale o tym później ). Dziewczyny robią pamiątkowe zdjęcia z wartownikiem, (można robić z nim zdjęcia, tylko trzeba stanąć na wyznaczoną odległość od niego). Robimy sobie małą przerwę, znowu na papierosa. Jedź gdzieś z palaczami, nie dość że jako jedyny facet, to jeszcze jako jedyna nie paląca osoba w towarzystwie.


Moja siostra z lewej, a z prawej moja żona ;)


 Kierując się w głąb starego miasta, przemieszczamy się wąskimi uliczkami. Tutaj także znajdują się sklepy z pamiątkami, ale większość stanowią restauracje. Zatrzymujemy się tylko przy jednej z najwęższych uliczek starego miasta. 


Taki mały polski akcent ;)


Następnym przystankiem był sklep coop nara, czy jakoś tak. Po szybkich zakupach, kierujemy się dalej przed siebie.


Małe przepakowanie.


 Dochodzimy do morza / zatoki. Po naszej prawej stronie znajduje się wieża widokowa na którą mamy zamiar się dostać



Wieża widokowa.


Jednak wcześniej odwiedzamy pobliskiego Mc Donalda aby napić się czegoś ciepłego. W macu przeglądamy www oraz mapę i okazuje się że, nie daleko tego miejsca znajduje się nasz hostel, dobrze wiedzieć przynajmniej mamy punkt odniesienia skąd potem ruszymy do hostelu. Opuszczamy maca i  staramy się dostać na wieże, winda nie czynna. Nie poddajemy się. Odchodzimy w bok i po drugiej stronie ulicy zauważamy schody, męcząca wspinaczka na górę daje dobre efekty. 
Kierujemy się na lewo i jest wejście przez pomost na wieżę. 


Wstęp darmowy, a widoki na okolicę superowe. Obowiązkowa sesja zdjęciowa i przerwa na papierosa."Boże za jakie grzechy". Przy papierosie jak główny przewodnik namaściła się moja siostra "hahahaha". No ok w końcu to jej prezent na urodziny, prowadź wodzu. Kierunek port i wieża telewizyjna. Schodzimy z wieży i kierujemy się na stację metra czyli na tunnelbane.


Napoleon?



Cigaret pauza.

 Przeglądamy ceny biletów jedno razowych i cało dniowych i kosmos. Zagadujemy pana w okienku, o jakiś bilet grupowy. Jest, bilet na 8 przejazdów za 200 SEK, z możliwością przesiadki w ciągu 1 godziny, nie jest źle.W sumie mamy tylko jechać do portu i z powrotem do hostelu, a resztę pobytu poruszać się z buta. Wsiadamy w końcu do metra i udajemy się pod portu. Jazdy tyle co by wcale, ale odległość zacna. Teraz czeka nas mały spacerek, chłodne powietrze od wody daje we znaki. Podczas spaceru do portu mijamy trochę turystów z Rosji ?. W porcie są zacumowane ze 3 promy i to wszystko. Kilka fotek i kierujemy się pod wieżę.
Jakiś pomnik przyportowy.


Dwa promy i terminal.



 Przed wieżą rozciągają się zielone łąki na których idzie zauważyć, boiska do piłki nożnej, do rugby, dużo ludzi w tym rejonie biega. Spotykamy także jakąś szkółkę jeździecką. Po około 30 minutach od wyjścia z metra, w końcu docieramy pod wieżę. Jest ona ogromna. Cena wjazdu na górę 49 SEK, Marysia nie chce jechać, lecz moja siostra jest osobą przekonywującą, mówiąc. Marysia chodź wjedziemy na górę, przecież nic innego tutaj nie zwiedzimy. No ok, w czwórkę pakujemy się do windy i sru na górą.


Mapa parku.



Spacerek przez park, do wieży (w oddali).

Sweet focia w windzie ;).  Opuszczamy windę, wchodzimy i na taras. To co zobaczyliśmy z wieży przerosło wszystkich, jedna wielka mgła "hahahahaha".Jedyne co można było zobaczyć to port, w którym byliśmy przed chwilą. Także jedyna płatna atrakcja w naszym planie i taka klapa, ale nic dobry humor panował już do końca pobytu. W między czasie Iwona musiała przepraszać Marysię że ją namówiła na wjazd. Opuszczamy wieżę i kierujemy się do najbliższej stacji metra. 

Spoglądamy na zegarki godzina coś koło 12:30. Kierując się do metra, tak sobie rozmawiamy że teoretycznie rzecz biorąc, moglibyśmy się zbierać z powrotem do Polski, te parę godzin wystarczy aby zobaczyć stare miasto i pobliską okolicę. Na stacji, czeka na nas miła niespodzianka. Pan w okienku, przepuścił naszą grupę nie kasując naszego biletu. Mamy 1 przejazd gratis ;). Metrem dojeżdżamy  w okolicę hostelu, trochę błądzimy ale w końcu udaje nam się go odnaleźć. Rozkładamy się w pokoju, korzystamy z toalety, pijemy piwo, odpoczywamy i oczywiście nabijamy się z mojej siostry ;) Dwie godziny odpoczynku i ruszamy na miasto. Przed wyjściem oczywiście przerwa na szluga, ale ma to swoje plusy. Spotykamy tutaj pana z co wymienia pościel w hostelu i oczywiście jest to nasz rodak. Krótka pogawędka na temat tego co warto jeszcze zobaczyć, byleby nie płacić :). Dziękujemy za informację, żegnamy się i każdy rusza w swoją stronę. Korzystamy z rady miejscowego i idąc ulicą, skręcamy w lewo i kierujemy się ku górze. Docieramy do punktu widokowego, jest wieczór. Miasto ładnie rozświetlone, robimy zdjęcia i idziemy wzdłuż poręczy, po 15 minutowym spacerku docieramy pod wieżę widokową koło maca. Idziemy jeszcze raz na stare miasto, poszwędać się trochę i porobić zdjęcia.




  Po około 2-2:30h wracamy do hostelu, postanawiamy że wrócimy sobie metrem, w końcu jeden przejazd mamy zaległy ;). Wchodzimy na jakąś stację bodajże linia niebieska. Tutaj małe zaskoczenie, stacja jest normalnie wydrążona w skale i tylko pomalowana. Ugadujemy się że jedziemy tą linią i jak zobaczymy jakąś fajną stację to wychodzimy i robimy zdjęcia, dziewczyny wymiękły już po 4 stacjach i zaczęły marudzić że chcą wracać. Przesiadamy się na właściwą linię metra i tak docieramy naszej stacji.



Kolejna stacja.



 I jeszcze jedna.


 Nie daleko stacji, zauważam światła stadionowe, które świecą pełną mocą, postanawiam zbadać sprawę. Tutaj się rozdzielam z dziewczynami, one kierują się do hostelu, a ja na stadion. Bramy stadionu otwarte, to wchodzę. Ku moim oczom pojawia się widok, dwie drużyny po 11 zawodników grają w hokeja na pokrytym lodem boisku piłkarskim, tylko na małe bramki. Robię pamiątkowe foto i wracam do hostelu.



 Spotykam dziewczyny jak zwykle na papierosku, ok w końcu to gaszą i udajemy się do pokoju. W pokoju ustalamy plan na jutro, oczywiście Iwona już wymyśliła coś na jutro ;), pijemy piwko, jemy kolację i do łóżek.