poniedziałek, 28 lutego 2011

Bergamo w 20 godzin (Walentynki)

Wszystko zaczęło się w pracy od grzebania w sieci. Natrafiłem na tekst o możliwość spędzenia nie całych 21 godzin w Bergamo. Wylot 13.02 powrót 14.02. Cena całkowita 42 zł za osobę. Myślę super prezent na walentynki. Bez zastanowienia rezerwuję 2 bilety. Następnie przyszła pora na nocleg, jako że ma to być prezent i lecę z narzeczoną to nie będziemy spać na lotnisku. Wybór padł na polecany w internecie central hostel bg. Pokój 2 osobowy na jedną noc z łazienką 55e. OK biorę.Informuję moją drugą połówkę że musi sobie załatwić urlop na 14 bo lecimy do Włoch. Od przylotu z Lanzarote, zacząłem szukać informacji na temat Bergamo, transport,jedzenie itp. Na 7 dni przed wylotem odprawa on-line drukowanie biletów i czekanie. Pobudka o 8:30 w niedzielę. Prysznic z rana i wyruszamy na autobus. O 9:35 jesteśmy na alei Korfantego, trochę ludzi się zebrało. Pakujemy się do autobusu i czeka nas teraz godzinna droga do Krakowa. Po 70 minutach jesteśmy w Krakowie na dworcu autobusowym, przechodzimy na dworzec kolejowy. Kupujemy bilety na Balice expres, o 11:20 mamy odjazd.


 Na lotnisku jesteśmy o 11:40, od razu przechodzimy prze security check. Za bramkami toaleta i ustawiamy się w kolejce. Bording. W samolocie zajmujemy ostatnie miejsca, wchodząc tylnymi drzwiami. Nie mija 20 minut, kołowanie i start. Lot spokojny, w Bergamo lądujemy przed czasem, co potwierdza melodyjka i komunikat z głośników.Szybko opuszczamy samolot. I pierwsze co rzuca się w oczy, to cieplej niż u nas coś koło 12 stopni, a druga sprawa to pogoda, pochmurni i mglisto. Wychodzimy przed terminal i kierujemy się stronę przystanku autobusowego.


 Chcemy kupić bilety w automacie, ale automat nie przyjmuje banknotów, tylko bilon. Wracamy z powrotem do terminalu, w międzyczasie ucieka nam autobus. Rozmieniamy pieniądze w change office. I wracamy na przystanek. Kupujemy dwa 24 godzinne bilety. Czekamy jakieś 20 minut i podjeżdża autobus, linii numer 1. Podróż autobusem zajmuje jakieś 20 minut i jesteśmy na głównej ulicy w Bergamo. Wysiadamy na 2 przystanku za dworcem. Staram się określić własną pozycję, lecz nie wychodzi nam to. Próbuję sobie przypomnieć mapę miasta ale nic z tego. Idziemy na czuja. Okazało się że poszliśmy w dobrym kierunku, minęło 10 minut i byliśmy już zameldowani w hostelu. Nasz pokój znajduje się na 2 piętrze. Rezerwowaliśmy pokój 2 osobowy, a dostaliśmy 4 osobowy tylko dla nas.
Zostawiamy zbędne rzeczy i udajemy się w stronę starego miasta. Pod stację kolejki funicilare można podjechać autobusem, lecz my wybraliśmy spacer po drodze robiąc zdjęcia. 










Po około 40 minutowym spacerku dotarliśmy do stacji kolejki. Kolejka ta wygląda, jak kolejka na górę Żar lub Gubałówkę.


Stacja kolejki (funiculare), na stare miasto.


Przechodzimy przez bramki (na bilecie całodziennym można wjechać i zjechać kolejką). Podjeżdża wagonik wsiadamy z nami jakieś 30 osób i wjeżdżamy na górę.Podróż trwa 5 minut, może mniej.
Widok z wagonika.


Wysiadamy i idziemy wąskimi uliczkami przed siebie. Dociera do centralnego placu starego miasta.Robimy pamiątkowe foto.


Następnie udajemy się na zwiedzanie pobliskich kościołów. Wszystko robi ogromne wrażenie na nas. Na tym że placu znajduje się także kalendarz wmurowany w podłogę z miesiącami i znakami zodiaków (bodajże po łacinie).

Wspomniany wyżej kalendarz.

 Marysia i wrzesień.
 Ja i mój styczeń.
Ruszamy dalej w poszukiwaniu pizzerii. Długo szukać nie musieliśmy, kilogram pizzy kosztuje 10e, dogadujemy się na migi z ekspedientką, płacimy nie całe 5e i opuszczamy lokal z włoską pizza. Pizza pychota, nie to co u nas w podrzędnych pizzeriach.

Wąskimi uliczkami kontynuujemy naszą wędrówkę. Dochodzimy do drugiej stacji kolejki funiculare (która z powodu remontu jest nie czynna). 
 Postanawiamy wejść na górę na nogach. Górka jest całkiem stroma, widok jaki się rozciąga z góry robi wrażeni(widać tylko dolną cześć starego miasta).






Po do tarciu na samą górę kierujemy się w stronę zamku. Jak pech to pech, zamek też zamknięty :/. Robimy sobie krótką przerwę i schodzimy na dół, po drodze zaliczamy znaną pizzerię, gdzie kupujemy trochę więcej pożywienia.

  Ruszamy w dół do stacji kolejki, w oczy rzuca się kamienica z wywieszonymi flagami Włoch. Kupujemy pamiątki dla siebie i rodziny. Nie mija 20 minut i jesteśmy już na dole, krótki spacerek i jesteśmy nie daleko hostelu. Zaczęły się poszukiwania sklepu z jedzeniem. W Bergamo jest masa sklepów, ale większość to salony mody, lub perfumerie oraz cukiernie. Znalezienie normalnego sklepu zajęło nam trochę czasu, ale udało się. Robimy zakupy, dla rodziny kupujemy kawę Lavazza która po przeliczeniu kosztuję grosze. Na wieczór kupujemy czipsy, miejscowe piwo i jakiś napój na rano. Wracamy do hostelu jest coś koło 21. Padamy z nóg. Bierzemy prysznic, kładziemy się w łóżku popijając piwo i oglądamy Richie Rich z włoskim dubbingiem. Pobudkę mamy o 7:30. Ogarnięcie się,pakowanie,sprzątniecie w pokoju i udajemy się na śniadanie, które jest w cenie. Na śniadanie szwedzki stół. Mleko i masa płatków,dżemy,miód,nutella. Do picia soki,kawa,herbata. Po napełnieniu naszych brzuchów, wymeldowujemy się i kierujemy się w stronę przystanku autobusowego.  I tutaj konsternacja gdyż linii numer 1 jest tutaj masa: 1A,1B,1C,1samolot(dopiero jak podjechał widzieliśmy samolot). Z naszych domysłów wybieramy na chybił trafił autobus który według nas powinien jechać na lotnisko. Do autobusu mamy 20 minut, postanawiamy się przejść pod dworzec po drodze robiąc parę zdjęć.

 Dworzec w Bergamo
Na przystanku pod dworcem, zauważamy innych turystów?. Z walizkami, dyskutujemy między sobą że chyba dobry autobus wybraliśmy. Po chwili podjeżdża autobus numer 1 z oznaczeniem samolot. Wsiadamy,kasujemy bilety i po nie całych 20 minutach jesteśmy pod terminalem. Jeszcze tylko opróżnienie plecaka z rzeczy które nie przejdą security chcek i wchodzimy na lotnisko. Jesteśmy 1:30 przed planowanym odlotem.Przechodzimy przez security check bez problemowo. Trochę szwendamy się bo strefie wolnocłowej ale szału nie ma i udajemy się pod gate. Siedzimy jakiś czas i zauważamy że zaczyna się robić kolejka, nie ma co ryzykować i wchodzić na końcu. Ustawiamy się też w kolejce, Marysia zostaje, a ja idę zakupić prowiant i colę na czas lotu. I po 20 minutach zaczyna się bording, najpierw priority, potem cała reszta w tym. Jako że do samolotu trzeba dość na nogach, wyprzedzamy priority z boku i kierujemy się do tylnego wejścia i zajmujemy ostatni rząd.

 Żegnamy się z Bergamo, lecz nie na długo. Wrócimy tutaj w piątek (18.02.2011)ale o tym w następnej relacji.
 Ostatnie widoki na Alpy.


Przelatując nad Polską, zauważamy że przelatujemy na jeziorem Żywieckim i górą Żar. Na górze widać charakterystyczny zbiornik z elektrowni wodnej. 


W Krakowie lądujemy przed czasem. Opuszczamy terminal, udajemy się na pociąg i kierujemy się na stare miasto na chińszczyznę. Wracamy z powrotem na dworzec, przechodzimy na dworzec autobusowy. Czekamy na busa do Katowic jakieś 20 minut i w drogę. Wyjazd z Krakowa na autostradę w godzinach szczytu zajmuje nam dobre 40 minut :/. Podczas powrotu udaje nam się chociaż na chwilę  przymknąć oko. W Katowicach jesteś przed 16. Udajemy się do domu aby odpocząć, w końcu jutro do pracy. 






Lanzarote - powrót (21-24.01.2011) część 3

 Wszystko co dobre, szybko się kończy. Rano pobudka coś przed 8, szybki shower, pakowanie i na miasto na śniadanie. Zahaczamy jeszcze o recepcję, zostawiamy kluczyki z auta i z pokoi. Dziękujemy za pobyt i na miasto, jest po 9. Na śniadanie nie kupi się nic innego niż śniadanie angielskie. Zamawiamy je, przy okazji oglądamy bramki z ligi angielskiej :)Po 10 pakujemy się do taksówek i jedziemy na lotnisko, czekamy jeszcze chwilę przed terminalem, korzystając z promieni słonecznych. Ale nie ma co ryzykować powtórki z Madrytu, sprawnie przechodzimy przez security check. I jesteśmy w strefie wolnocłowej i co się okazuję, na wyspie i tak taniej. Podczas czekania na samolot, spotykamy polaka wracającego do kraju przez Irlandię. Okazuje się że pracuje na wyspie w restauracji prowadzonej przez polkę. Najwięcej pracy fizycznej na budowie przy budowie hoteli. Życzymy bezpiecznej podróży i każdy idzie w swoją stronę. W pewnym momencie trochę paniki wykrada się w nasze szyki gdyż na tablicy odlotów przy naszym połączeniu do Madrytu widnieje napis DELETE(nie nie DELAY tylko DELATE), WTF?!. Udajemy się do informacji, pani nas uspakaja i informuję że samolot właśnie dolatuje i wskazuje nam gate, przy którym już jest znaczna kolejka. Ustawiamy się, po nie całych 20 minutach kolejka jest już sporych rozmiarów i zaczyna się bording. Wszystko mija sprawnie i szybko, żegnajcie kanary :( ale Madrycie nadchodzimy :). Lot mija spokojnie, większość towarzystwa przesypia podróż. Lądowanie w Madrycie znowu przed czasem. I teraz mamy 12 godzin na zwiedzanie Madrytu, lot to Krakowa dopiero jutro (poniedziałek) o 6:20.Udajemy się do informacji i pytamy gdzie można zostawić bagaż, okazuję się że przechowalnia bagażu znajduję się przy stacji metra. Poruszamy się po lotnisku ruchomymi chodnikami, co po tak męczącym weekendzie jest bardzo przydatne.
Schowek na bagaż kosztuje 4e za szafkę, do której bez problemu wejdzie 5 plecaków. Bez zastanowienia zrzucamy się na szafki, bierzemy tylko potrzebne rzeczy i uderzamy na miasto. W automacie zakupujemy bilety na 10 przejazdów za 6,5 e.
Obieramy kierunek na dzielnice biznesową, potem stadion Realu i na centrum. Przejazd metrem sprawny i po około 30 minutach jazdy jesteśmy na miejscu. Już nie ma tak ciepło jak jeszcze parę godzin wcześniej. Temperatura 4 stopnie na plusie. Na przydrożnym straganie kupujemy kasztany 2e za 10 sztuk i udajemy się pod bank (2 wieże) pamiątkowe foto.

Następnie udajemy się w stronę stadionu. Co chwilę mijają nas kibice w szalikach i koszulkach Realu, jak się okazało w ty dniu Real grał swój mecz. Pod stadionem pełno ludzi, masa straganów z pamiątkami, co chwilę podjeżdżają autobusy z kibicami. W pewnym momencie słychać syreny policyjne jak się za chwilę okazało była to drużyna Realu Majorka w obstawie policyjnej. Nie minęło może z 5 minut i znowu słychać syreny. Tym razem to drużyna Realu Madryt. Robimy pamiątkowe foto pod stadionem i udajemy się na metro.


W metrze większość ludzi kieruje się w przeciwną stronę od nas. My wysiadamy na Puerta del Sol i udajemy się do Museo del Jamon (sieć lokali w Madrycie) gdzie można zjeść:
bagietką z szybką Jamon, croissant z szynką i serem,kanapkę z sosem pomidorowym, szynką Jamon i oliwą. Można wypić także cole,fante,sprite, lampkę wina,kufelek piwa. Każda z tych rzeczy kosztuje 1e. Wydajemy średnio po 5e. 

Z napełnionymi brzuchami ruszamy na szybkie zwiedzanie. Pierwszym punktem ekspres zwiedzania jest, punkt 0 znajdujący się na Puerta del Sol. Następnie udajemy się pod Operę i Pałac Królewski. Pamiątkowe fotki rzecz obowiązkowa. Dalej katedra tuż za Pałacem Królewski i pomnik Jana Pawła II. Miałem lekkie de ja vu, gdyż dwa miesiące temu byłem w Madrycie. Nie ma co się rozczulać, bo czas biegnie nie ubłaganie. Następnym punktem jest plac Plaza de Mayor (jak mogłem na nim nie być wcześniej- mniejsza z tym) jest to plan na którym był kręcony film 8 CZĘŚCI PRAWDY.

 Kilometr 0.
Opera
 Palacio Real de Madrid
 Katedra obok pałacu.
 Pomnik Jana Pawła II
 Plaza de Mayor.




Ładnie, ładnie szybkie zastanowienie ruszamy dalej, stacja metra i jedziemy pod stadion Atletico. 


Po 20 minutach stoimy pod bramami Estadio Vincete Calderon.Fotka że byliśmy i wracamy na metro. 



Po drodze zaopatrujemy się w napoje u chińczyka w sklepie :). I znowu jesteśmy na Puerta del Sol. Odwiedzamy ponownie Museo del Jamon. Kupujemy bagietki z szynką, będą na poranne śniadanie. Na miejscu też coś konsumujemy, popijamy piwkiem. Na zegarku coś po 22. Padamy ze zmęczenia, postanawiamy wracać na lotniska . Z racji że nie wszyscy chcą wracać, część zostaje na mieście. Reszta udaje się na lotnisko, gdzie oczekuje na resztę grupy. W komplecie jesteśmy przed 1 w nocy, odbieramy bagaż, przechodzimy przez security check. Rzut okiem na tablice odlotów i kierujemy się pod gate, czas się zdrzemnąć. Koło 5:30 w okolicach gatu robi się tłoczniej, kolejki jeszcze brak. Postanawiamy rozłożyć się zaraz przy biurku i w ten oto sposób zaczyna się robić kolejka. O 6:10 zaczyna się bording, w samolocie każdy siada tak co by mu było wygodniej się wyspać. Lot mija bardzo szybko, nie którzy budzą się dopiero pod terminalem w Balicach. Pogoda nie zachwyca -2 wrrrrrrrr :/. Szybko przemieszczamy się na parking do auta, drapanie szyb. Żegnamy się z drugą grupą. I w drogę. W Katowicach meldujemy się przed 12. Mimo iż wystąpił problem z biletami w Madrycie, wyjazd można uznać za bardzo udany. Do następnego.